Właśnie wracał od rodziców,
gdzie spędził prawie cały dzień na wielkim zjeździe Barta i
Aregall. Miał odsapnąć i pobyć z rodziną, a skończyło się na
tym, że musiał ciągle pilnować swojego bliźniaka, żeby ten nie
chlapnął czasem przy mamie albo którejś ciotce, że Marc ma
nieślubne dziecko, bo to przecież w tym momencie byłby armagedon.
Oczywiście wie, że prędzej czy później każdy by się
dowiedział, ale najpierw musi porozmawiać o tym z rodzicami i to na
spokojnie i poważnie. Wjeżdżał już do Barcelony, kiedy usłyszał
swój dzwoniący telefon. Spojrzał na wyświetlacz, odebrał i
włączył od razu na głośnik.
- Marc, jestem w Reus -
odparł chłopak, a ten od razu zmienił wyraz twarzy.
- Rozmawiałeś z Alison?
- zapytał po chwili.
- Powinieneś tu
przyjechać - odpowiedział mu cichym głosem. Szczerze? Irytowało
go, że nie odpowiadał wprost na jego pytania, ale to go dziwiło,
że najpierw mówi mu, że jest w Reus, a później żeby tam
przyjechać.
- Ale po co?
- Przyjedź jak
najszybciej do szpitala w Reus, to nie jest rozmowa na telefon.
- Ale jak to do szpitala?
Coś ci się stało? - obrońca zmarszczył brew.
- Co? Nie! Nie mi. Chodzi
o Bruno... Po prostu przyjedź. - mówił Sergi. - Muszę kończyć -
dodał szybko i rozłączył się, a Marc zjechał na pobocze.
Układał sobie wszystko w głowie. Reus, szpital, Bruno... W jednym
momencie ruszył, ale już nie w kierunku swojego mieszkania, ale na
wylotówkę do Reus.
Nadal nie mogła uwierzyć w to,
co usłyszała wczorajszego wieczoru od lekarza. Anemia u jej
trzyletniego synka... To wydawało się dla niej komiczne, ale jak
usłyszała, u takich małych dzieci to częste... Alison
przesiedziała z synkiem całą noc w szpitalu i rano wrócili do
niej Isaac i Sergi, a także rodzice, którzy dowiedzieli się o
sytuacji ich wnuka. Przekonywali, by Ali pojechała do domu i się
przespała, ale ona trzymała twardo na swoim.
Bruno potrzebował większej
ilości krwi w swoim organizmie. Potrzebne była transfuzja i
najlepiej kogoś spokrewnionego. Każdy obecny tam po kolei
podchodził do gabinetu zabiegowego i oddawał krew, następny
wchodził, gdy przychodziła informacja z laboratorium, że dana
osoba nie może podzielić się swoją krwią z malcem. Ani Sergi,
ani dziadkowie, ani Isaac, a nawet sama Alison. Dlaczego akurat Bruno
musiał mieć tą bardzo rzadką grupę krwi? Dlaczego akurat musiał
odziedziczyć ją po Bartrze? Był już bardzo późne popołudnie,
kiedy wszyscy siedzieli na korytarzu i czekali na wieści o tym, że
znalazła się krew z zewnątrz dla Bruno. Chłopiec spał, a przy
nim na sali czuwał jedynie dziadek. Sergi wcześniej zaczynał mówić
o Bartrze, ale ta nadal nie chciała słuchać, pomimo tego, że
obrońca mógłby tu pomóc. Lekarz uprzedził, że czekanie na
odpowiedniego dawce może okazać się długie, ale to też jej nie
przekonało.
Siedziała na plastikowym
krzesełku, a obok niej jej brat, obok matka, a Sergi stał naprzeciw
nich, oparty o parapet.
- Alison... - zaczął jej
starszy brat. - Sergi miał rację, że powinniśmy zadzwonić po
Bartrę. W końcu to jest jego biologiczny ojciec i nic tego nie
zmieni, a to ostatnia szansa. Może się okazać, że bez dłuższego
czekania twój syn dostanie krew, pomyśl. Ten raz mogłabyś się
złamać... - przewrócił oczami. - I w nosie mam co zaraz
odpowiesz... To mój siostrzeniec! Sergi, dzwoń po niego! - zwrócił
się do kuzyna. W tym samym momencie i Roberto i Ali mieli coś
powiedzieć, kiedy usłyszeli czyjeś szybkie kroki. Wszyscy
spojrzeli w kierunku wejścia na oddział. Nie wierzyła...
- Już to zrobiłem
wcześniej - mruknął pomocnik i wtedy drugi piłkarz pojawił się
przy nich. Isaac wstał i podszedł do niego. Marc podał dłoń obu
obecnym mężczyznom i skinął lekko głową do starszej kobiety, po
czym spojrzał na Alison.
- Co tutaj się dzieje?
Dlaczego jesteśmy na dziecięcym oddziale? - zapytał przejęty,
patrząc po zebranych. Chwila ciszy. Spojrzał na przyjaciela. - Coś
z Bruno, tak? - zapytał już lekko podenerwowany.
- Jakoś już przestało
mnie obchodzić twoje zdanie, wiesz siostra? - sprzeciwił się Isaac
i zmierzył siostrę wzrokiem. - Posłuchaj Marc - spojrzał na
piłkarza. - Bruno jest chory i potrzebuje krwi. Musimy tylko
sprawdzić czy twoja krew się nada. - mówił i wtedy z dyżurki
wyszła pielęgniarka, a Alison od razu zerwała się na równe nogi.
- Wiadomo już coś? -
zapytała z nadzieją.
- Tak jak powiedział
lekarz, proszę czekać - odburknęła. - Chyba, że znajdziecie
kogoś z tą grupą krwi.
- Ja chcę jeszcze
spróbować - wypalił nagle Marc.
- A pan jest kim dla
chłopca?
- Ojcem - odpowiedział
pewnie obrońca.
- No to gdzie się pan
podziewał? - zawołała. - Proszę za mną - machnęła ręką, a
chłopak ruszył za nią. Alison usiadła z powrotem na swoim miejscu
i schowała twarz w dłoniach. Cisza. Czekali. Po kilku minutach
piłkarz do nich wrócił, przytrzymując wacik przy zgięciu łokcia,
gdzie przed chwilą pobrano mu krew.
- Trzeba czekać - mruknął
chłopak i ponownie spojrzał na swoją byłą dziewczynę. -
Dlaczego od razu nie zadzwoniłaś?
- I co? Miało być: cześć
Marc, dzwonię żeby ci powiedzieć, że mój syn jest w szpitalu? -
zakpiła.
- Nasz syn, Alison -
odpowiedział, nie spuszczając z niej wzroku. Wtedy z tym barmanem
jej nie wierzył, ale teraz jakiś wewnętrzny głos mówił mu, że
naprawdę to jest jego syn. Dziewczyna już miała coś odpowiedzieć,
kiedy jej matka uniosła dłoń, przerywając jej.
- Moglibyście się teraz
wstrzymać? Najważniejsze jest zdrowie Bruno. Kłótnie pozostawcie
sobie na później, dobrze? - zmierzyła dwójkę wzrokiem. Nikt już
się nie odezwał. Czekali w spokoju na wyniki z laboratorium. W
pewnym momencie starsza kobieta dostała telefon ze swojego biura,
pomimo późnej pory, była tam pilnie wzywana, więc zostali na
korytarzu we czwórkę.
Pielęgniarki ciągle chodziły
w te i wewte, ale żadna nic nie mówiła o wynikach badania krwi.
Ciągłe czekanie stawało się uciążliwe. Marc w pewnym momencie
zaczął chodzić po korytarzu. Szczerze? Zżerały go nerwy.
Dlaczego? Ciągle myślał o malcu, żeby tylko wszystko było z nim
w porządku.
- Mógłbyś przestać? -
zapytała cicho, ale i kąśliwie Ali, widząc jak piłkarz ciągle
przed nią przechodzi.
- O co ci chodzi? -
zdziwił się obrońca, przystając i patrząc na nią.
- Czy mógłbyś przestać
tak chodzić?
- Najwyraźniej tylko
tobie to przeszkadza - mruknął pod nosem. - Jak się denerwuję to
nie potrafię siedzieć w miejscu - dodał.
- Nie masz czym się
denerwować - warknęła.
- Naprawdę jest ci trudno
zrozumieć, że zależy mi na małym? - przymrużył powieki.
- Tak nagle? - prychnęła.
- Przestańcie -
powiedział spokojnie Sergi.
- Bo gdybyś mi
powiedziała o tym od początku, to byłoby inaczej! - uniósł głos
Bartra.
- Byłoby inaczej gdybyś
mi wtedy uwierzył! - zawołała i stanęła tuż przed chłopakiem,
patrząc na niego z gniewem, ale zarazem i z bólem. - Gdyby nie to,
że wysnułeś sobie wtedy swoje historyjki, miałbyś syna od
początku! - krzyczała.
- Oboje się uspokójcie!
Chcecie sobie skakać do gardeł to na zewnątrz i najlepiej gdy z
Bruno będzie wszystko w porządku! - obok nich pojawił się Isaac,
który w tym momencie myślał najtrzeźwiej z nich wszystkich.
- Co tutaj się dzieje? -
z sali wyłonił się zdenerwowany pan Marquez. - Musicie tak
krzyczeć? Obudziliście chłopców na sali. - mruknął i spojrzał
na swoją córkę oraz piłkarza. - W końcu ktoś pomyślał i cię
tu chłopcze sprowadził - zauważył.
- Tato... - westchnęła
Ali. - Lepiej do niego wejdę - dodała i wyminęła Marca.
- Mogę? - zaczął
niepewnie Marc, a Alison zmierzyła go wzrokiem.
- Nie, nie możesz -
warknęła. - Nie wiem co tu właściwie jeszcze robisz! - syknęła.
- A mogłabyś już
odpuścić? - zapytał poirytowany obrońca. Ali już miała wchodzić
do sali, w której był jej synek, kiedy z dyżurki wyłoniła się
ta sama pielęgniarka, która pierwszy raz pobierała krew obrońcy.
- Mam dobre wieści.
Wyniki są pozytywne. - powiedziała, trzymając w ręce jakąś
kartkę. Wtedy wszyscy poczuli swojego rodzaju ulgę. - Może pan
oddać krew dla syna - spojrzała na Marca. - Zapraszam, musimy to
zrobić jak najszybciej. - machnęła ręką na dwudziestodwuletniego
piłkarza, a ten bez zastanowienia ruszył za nią, po drodze
rzucając spojrzenie matce jego synka. Teraz musiało być dobrze.
Nie mogłoby być już inaczej.
***
Nie wiem czemu, ale przynajmniej jak na razie Alison nie jest moją ulubienicą. To się ziemi, obiecuję :)
Rozdział na specjalnie życzenie Nataleczki, która już się o niego upominała! ♥
No wreszcie Sergi ! Uratowales zycie malcowi sprowadzajac tu Marca!
OdpowiedzUsuńMam nadzieje ze Ali sie opamieta i pozwoli Bartrze byc przy synku i tak dalej. Oczywiscie licze na happy end tej parki!
Czekam na nowosc ;*
Inszaaaa
Gdyby nie ja to rozdziały byłyby raz na rok ! Tak że ciesze się ze Cię wymeczylam :D Marc ratuje Bruno ! Kurde kurde xd Ali i jej duma niech idą się bujać ! Ja tu licze na wspaniały romans ! I na Erica kretyna xd
OdpowiedzUsuńNataleczka ♥
na Erica kretyna, który bedzie miał ognisty romans z Niną xd
Usuńromans z Niną byłby dosyć ciekawy XD czegoś takiego na pewno jeszcze nie było haha
OdpowiedzUsuńwracając do rozdziału, bardzo mi się podobał :) wszystko idzie w dobrym kierunku, by sobie wybaczyli :)
Domczi Guru i Mentor
Masz rację, że Alison jest troszkę wkurzająca, ale po części ją rozumiem. Nie łatwo jest wybaczyć facetowi niektóre rzeczy, jeśli jest się upartą osobą. Jednak w tym momencie nic nie jest ważniejsze od życia małego Bruno. Dobrze, że Sergi zadzwonił po Marca, bo pewnie z ich synkiem byłoby o wiele gorzej. Może ta sytuacja zmieni nastawienie dziewczyny do piłkarza. Czekam na kolejny!
OdpowiedzUsuńTa Alison mnie tak wkurza.. Cholera, tego się nawet nie da opisać! Dziecko jest chore, potrzebuje krwi ojca, a ta dalej swoje. Brak słów!
OdpowiedzUsuńCzekam na nowość :)
Dobrze, że Sergi wykazał się zdrowym rozsądkiem i zadzwonił do Marca. Mam nadzieję, że ta transfuzja krwi sprawi, że Bruno wyzdrowieje...
OdpowiedzUsuńFakt,Alison jest wnerwiająca,ale czy można jej się dziwić? Pewnie sama bym się tak zachowywała na jej miejscu,ale dobrze,że Sergi ściągnął Bartrę.
OdpowiedzUsuńWeny. :*
Alison jest... irytujaca, ale staram się ją rozumieć.
OdpowiedzUsuńŚwietnie, ze Sergi w pore ogarnął i zadzwonił po Bartrę.
pisz, pisz szybko następny.
I zapraszam do siebie http://www.sercenamurawie.blogspot.com/ i WESOŁYCH ŚWIĄT !