niedziela, 29 grudnia 2013

seis: me estas tentando

   Na noc w szpitalu zostały tylko dwie osoby. Ojciec i brat Alison musieli wrócić, ponieważ rano musieli iść do pracy, a Alison wygoniła Sergiego, który pojechał do swojego rodzinnego domu. Marc spędził całą noc na korytarzu, siedząc na krześle. I tak nie mógłby zmrużyć oka. Siedział i myślał. Nie miał najmniejszego zamiaru się stamtąd ruszać. Alison była na sali z Bruno, który wtulił się w matkę i przespał całą noc, podpięty do kroplówki. Ona, tak samo jak piłkarz za ścianę, nie spała. Nie mogła. Myślała o swoim synu i o jego ojcu, który siedział ciągle na korytarzu.
   Było już po porannym obchodzie lekarzy i śniadaniu, kiedy młody obrońca zobaczył przemierzającego szpitalny korytarz swojego przyjaciela.
   - Mówiłem żebyś pojechał się przespać - powiedział na dzień dobry Sergi, kręcąc głową.
   - Znasz mnie - wzruszył ramionami.
   - A jak z nimi? - chłopak wskazał na drzwi do sali.
   - Alison traktuje mnie jak powietrze - westchnął i właśnie wtedy z sali wyłoniła się dziewczyna.
   - Dobrze, że jesteś - spojrzała na swojego kuzyna. - Miałam po ciebie właśnie dzwonić.
   - Stało się coś? - zmarszczył czoło.
   - Muszę na chwilę wyjść. Dzwonili do mnie z dziekanatu, że mieli zamieszanie w papierach i zwołują połowę wydziału po dane i indeksy - westchnęła.
   - Ty lepiej potem od razu jedź do domu, co? - zaproponował Roberto. - Połóż się, a potem zjedz coś ciepłego. Ja zostanę z małym dopóki nie przyjadą twoi rodzice albo Isaac - zapewnił.
   - Dzięki, Sergi - mruknęła i rzuciła krótkie, oschłe spojrzenie Marcowi. Wróciła do sali tylko po swoją torebkę i ruszyła do wyjścia. Roberto stanął w progu sali i patrzył kiedy tylko jego kuzynka zniknie w drugim korytarzu. Od razu kiwnął na Marca żeby wszedł razem z nim, a ten się zerwał i wszedł za Sergim. Na sali były trzy łóżka. Na jednym leżał mały blondynek, a obok siedziała jego matka. Środkowe łóżko było wolne, a na tym przy oknie siedział sobie Bruno, od którego odchodziła kroplówka. Marcowi automatycznie zrobiło się szkoda malca. Chłopiec bacznie obserwował swojego wujka oraz jego towarzysza.
   - Cześć, Bruno. Jak się dzisiaj czujemy? - zapytał Sergi, siadając na krześle i mierzwiąc chłopcu włosy.
   - Dobrze, tylko... - zaciął mały i przewracając oczami, wskazał na linki od kroplówki. Marc się lekko zdziwił, bo to on zawsze miał w zwyczaju tak właśnie robić, gdy mu coś nie pasowało...
   - Ale ty w końcu bohater jesteś, nie? - uśmiechnął się chłopak. - Przyprowadziłem ci kolegę żebyś się nie nudził, wiesz? - dodał i wskazał na Marca, po czym kiwnął na niego żeby podszedł.
   - Cześć, jestem Marc - obrońca podał dłoń Bruno, a ten ją uścisnął.
   - A my się już widzieliśmy - mały przymrużył powieki.
   - Masz rację, wtedy gdy przyjechałeś z wujkiem do swojej mamy - uśmiechnął się Bartra. - Podałem ci wtedy piłkę - mówił dalej, a zaciekawiony Sergi tylko się im przyglądał. Obserwował jak ojciec z synem łapie coraz lepszy kontakt, bo w końcu według niego, ich charaktery praktycznie nie różniły się wcale.
  Wysiadła z samochodu, którym przyjechała do szpitala z ojcem. Zaraz po tym jak załatwiła sprawy w dziekanacie, faktycznie zdecydowała się na chwilę zawitać do domu. Na spokojnie napić się kawy i coś zjeść. Ojciec namawiał ją na drzemkę, ale ta odmówiła, panikując że musi jechać do syna. Uświadomiła sobie, że jeżeli Sergi został z małym, Marc bez problemu mógł siedzieć ze swoim synem, a ona tego nie chciała. Jej ojciec widział w jakim stanie jest jego córka, zmęczona, niewyspana i ciągle jadąca na kofeinie. Zakazał jej prowadzenia i sam pojechał z nią do szpitala.
  Wchodzili do budynku i wyjechali na piętro z oddziałem, na którym leżał Bruno. Enrique po drodze spotkał swojego znajomego chirurga, który lata temu składał mu złamaną rękę. Alison sama pomaszerowała wzdłuż korytarza i będąc już przy sali synka, zauważyła, że Bartra nie siedzi na korytarzu. Jak bardzo teraz pragnęła żeby okazało się, że poszedł do łazienki, albo w najlepszym przypadku - wyjechał z powrotem do Barcelony. Nacisnęła z nadzieją na klamkę i uchyliła drzwi, a tam faktycznie zobaczyła młodego piłkarza i swojego synka, tylko brakowało tego, który zezwolił Marcowi na wejście tam... Oboje spojrzeli w jej stronę. Marc tylko czekał na jej wybuch, a Bruno szeroko się uśmiechnął.
   - Mamusiu, wiesz, że Marc obiecał mi, że nauczy mnie grać w piłkę jak ci panowie z telewizji albo gry? - wskazał na tablet, na którym właśnie obaj rozgrywali mecz. Nie zdążyła odpowiedzieć, kiedy za jej plecami pojawił się Sergi.
   - Ty zostajesz - zwróciła się do kuzyna. - A z tobą chcę porozmawiać - wskazała na Marca. Chłopak pogłaskał Bruno po główce i wstał, mijając się z przyjacielem. Wyszedł razem z Alison na korytarz. - Mógłbyś mu nie dawać obietnic, których nie spełnisz? - syknęła.
   - Więc jeżeli będziesz mu o tym mówić, nie zapomnij dorzucić, że to tylko i wyłącznie dlatego, że ty masz z tym problem - odpowiedział.
   - Marc, odpuść.
   - Nie, Alison - pokręcił głową. - To ty odpuść. Chcę go widywać, poznać. Po prostu to zrozum.
   - Ale ja tego nie chcę, wiesz?
   - Wiesz, że w tym momencie mógłbym wnieść sprawę o to żeby móc go widywać? Ale nie chcę, bo chcę żyć z tobą w zgodzie, nie kłócić się i móc się dogadać. - mówił szczerze. 
   - Co tutaj się dzieje? - pojawił się jej ojciec.
   - Dzień dobry - ukłonił się Marc.
   - Dzień dobry, chłopcze. Alison, czy wy nie potraficie się dogadać jak normalni, dorośli i dojrzali ludzie?!
   - Najwyraźniej nie potrafimy - mruknęła.
   - Więc czas najwyższy trzeba was ustawić do pionu, bo macie wspólnego syna.
   - Jestem tego samego zdania - odezwał się obrońca, a ona spuściła wzrok. To wszystko ją przerastało... Jej syn leżał w szpitalu, a na dodatek Marc tu ciągle był. Zależało mu, bo inaczej nie przesiadywałby na korytarzu od wczoraj i nie oddałby krwi dla Bruno. Czemu się tak zachowywała? Drażniło ją to, że nigdy nie mogła zapomnieć o Bartrze, że widząc jego uśmiech nadal miękły jej nogi, a gdy usłyszała o chorobie syna, chciała się przytulić i usłyszeć od niego, że wszystko będzie dobrze.
   - Marc, daj mi czas - westchnęła. - Niech to wszystko się skończy i niech Bruno wyjdzie ze szpitala, bo to jest teraz najważniejsze.

   Minęło kilka dni, a Bruno właśnie wrócił do domu. Musiał być pod stałą opieką lekarza, u którego miał się pojawiać raz w tygodniu, przynajmniej teraz, gdy jest świeżo po wyjściu ze szpitala. W tym dniu właśnie po raz pierwszy zapytał o Marca, który nie potrafił i tak na razie wrócić do Barcelony. Wynajął pokój w hotelu w Reus i czekał na wiadomość od Alison, chociaż i tak był w ciągłym kontakcie z Roberto.
  Bruno zapytał o niego przy kolacji, a Ali tak po prostu zmieniła temat. Następnego dnia zapytał dwa razy. Rano Isaaca i wieczorem swojego dziadka, który czytał mu na dobranoc. 
   - Alison, musimy poważnie porozmawiać - powiedział jej ojciec, wracając do salonu. Usiadł na swoim fotelu. Jego żona czytała książkę, siedząc na kanapie, a dzieci, Isaac i Alison leżeli rozłożeni na drugiej, oglądając film. 
   - Bruno zasnął? - zapytała i spojrzała na ojca, który skinął głową. - Stało się coś? - zmarszczyła brew. 
   - Pytał o Marca. I nie wiem skąd mu się to wzięło, ale powiedział, że był cały dzień grzeczny i chciałby go zobaczyć. 
   - Cholera - syknął Isaac, a wszyscy wtedy zwrócili na niego uwagę. - Też mnie o niego pytał, ale śpieszyłem się do pracy i jeszcze nie mogłem znaleźć kluczyków do samochodu, odpowiedziałem mu pierwszą lepszą rzecz, czyli że jak będzie grzeczny to pomyślimy. Sorry - skrzywił się. 
   - Widziałam go dziś z Sergim w centrum handlowym. Nie wiem co ten chłopak nadal tutaj robi - kobieta pokręciła głową. 
   - Czeka - szepnęła Ali, wstając ze swojego miejsca. 
   - Chyba nie chcesz powiedzieć, że ma teraz zgrywać cudownego tatusia? - zapytała z ironią. 
   - Anno, zrozum... To jest ojciec twojego wnuka - starszy mężczyzna przewrócił oczami, a młoda matka przemknęła do schodów, prowadzących na piętro. 
   - Wrócił, znów jej namiesza w głowie i co? Później znów zostawi! - unosiła głos. 
   - A ja myślę, że wie co robi. Nie jest już małą dziewczynką. - zabrał głos ich starszy syn.
   - To jest jej życie i niech decyduje - wypowiedział się Enrique. Stała na górze i słuchała przekomarzań domowników i już sama nie wiedziała co robić. Miała mętlik w głowie, bo faktycznie... Marc znów się pojawił i miesza! Weszła do swojego pokoju i położyła się na łóżku. Wzięła telefon do ręki i odnalazła w nim numer obrońcy FC Barcelony. Dzwonić czy nie dzwonić? Nacisnęła guzik i przyłożyła telefon do ucha. 
   - Alison? - usłyszała. 
   - Lekarz powiedział, że mogę zabierać Bruno na spacery. Jutro koło 15 będę z nim w parku. Jeżeli chcesz, możesz przyjść. 
   - Dziękuję ci. W ogóle cieszę się, że zadzwoniłaś. - odpowiedział. - Będę na pewno.
   - Bruno się ucieszy, bo pytał o ciebie - powiedziała cicho. 
   - Naprawdę? Naprawdę o mnie pytał? 
   - Tak Marc, pytał o ciebie. I proszę cię tylko o jedno, nie zawiedź go. - wypowiedziała szybko i nie czekając na odpowiedź Bartry, rozłączyła się.

***
Alison staje się bardziej ludzka, czyli jest lepiej :D
UDANEGO SYLWESTRA I SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU! ♥

czwartek, 19 grudnia 2013

cinco: frio

  Właśnie wracał od rodziców, gdzie spędził prawie cały dzień na wielkim zjeździe Barta i Aregall. Miał odsapnąć i pobyć z rodziną, a skończyło się na tym, że musiał ciągle pilnować swojego bliźniaka, żeby ten nie chlapnął czasem przy mamie albo którejś ciotce, że Marc ma nieślubne dziecko, bo to przecież w tym momencie byłby armagedon. Oczywiście wie, że prędzej czy później każdy by się dowiedział, ale najpierw musi porozmawiać o tym z rodzicami i to na spokojnie i poważnie. Wjeżdżał już do Barcelony, kiedy usłyszał swój dzwoniący telefon. Spojrzał na wyświetlacz, odebrał i włączył od razu na głośnik.
   - Cześć Sergi, już się stęskniłeś? - zaśmiał się i zmienił bieg.
   - Marc, jestem w Reus - odparł chłopak, a ten od razu zmienił wyraz twarzy.
   - Rozmawiałeś z Alison? - zapytał po chwili.
   - Powinieneś tu przyjechać - odpowiedział mu cichym głosem. Szczerze? Irytowało go, że nie odpowiadał wprost na jego pytania, ale to go dziwiło, że najpierw mówi mu, że jest w Reus, a później żeby tam przyjechać.
   - Ale po co?
   - Przyjedź jak najszybciej do szpitala w Reus, to nie jest rozmowa na telefon.
   - Ale jak to do szpitala? Coś ci się stało? - obrońca zmarszczył brew.
   - Co? Nie! Nie mi. Chodzi o Bruno... Po prostu przyjedź. - mówił Sergi. - Muszę kończyć - dodał szybko i rozłączył się, a Marc zjechał na pobocze. Układał sobie wszystko w głowie. Reus, szpital, Bruno... W jednym momencie ruszył, ale już nie w kierunku swojego mieszkania, ale na wylotówkę do Reus.

  Nadal nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała wczorajszego wieczoru od lekarza. Anemia u jej trzyletniego synka... To wydawało się dla niej komiczne, ale jak usłyszała, u takich małych dzieci to częste... Alison przesiedziała z synkiem całą noc w szpitalu i rano wrócili do niej Isaac i Sergi, a także rodzice, którzy dowiedzieli się o sytuacji ich wnuka. Przekonywali, by Ali pojechała do domu i się przespała, ale ona trzymała twardo na swoim.
  Bruno potrzebował większej ilości krwi w swoim organizmie. Potrzebne była transfuzja i najlepiej kogoś spokrewnionego. Każdy obecny tam po kolei podchodził do gabinetu zabiegowego i oddawał krew, następny wchodził, gdy przychodziła informacja z laboratorium, że dana osoba nie może podzielić się swoją krwią z malcem. Ani Sergi, ani dziadkowie, ani Isaac, a nawet sama Alison. Dlaczego akurat Bruno musiał mieć tą bardzo rzadką grupę krwi? Dlaczego akurat musiał odziedziczyć ją po Bartrze? Był już bardzo późne popołudnie, kiedy wszyscy siedzieli na korytarzu i czekali na wieści o tym, że znalazła się krew z zewnątrz dla Bruno. Chłopiec spał, a przy nim na sali czuwał jedynie dziadek. Sergi wcześniej zaczynał mówić o Bartrze, ale ta nadal nie chciała słuchać, pomimo tego, że obrońca mógłby tu pomóc. Lekarz uprzedził, że czekanie na odpowiedniego dawce może okazać się długie, ale to też jej nie przekonało.
  Siedziała na plastikowym krzesełku, a obok niej jej brat, obok matka, a Sergi stał naprzeciw nich, oparty o parapet.
   - Alison... - zaczął jej starszy brat. - Sergi miał rację, że powinniśmy zadzwonić po Bartrę. W końcu to jest jego biologiczny ojciec i nic tego nie zmieni, a to ostatnia szansa. Może się okazać, że bez dłuższego czekania twój syn dostanie krew, pomyśl. Ten raz mogłabyś się złamać... - przewrócił oczami. - I w nosie mam co zaraz odpowiesz... To mój siostrzeniec! Sergi, dzwoń po niego! - zwrócił się do kuzyna. W tym samym momencie i Roberto i Ali mieli coś powiedzieć, kiedy usłyszeli czyjeś szybkie kroki. Wszyscy spojrzeli w kierunku wejścia na oddział. Nie wierzyła...
   - Już to zrobiłem wcześniej - mruknął pomocnik i wtedy drugi piłkarz pojawił się przy nich. Isaac wstał i podszedł do niego. Marc podał dłoń obu obecnym mężczyznom i skinął lekko głową do starszej kobiety, po czym spojrzał na Alison.
   - Co tutaj się dzieje? Dlaczego jesteśmy na dziecięcym oddziale? - zapytał przejęty, patrząc po zebranych. Chwila ciszy. Spojrzał na przyjaciela. - Coś z Bruno, tak? - zapytał już lekko podenerwowany.
   - Mówiłam, że nie chcę żeby on tutaj był - warknęła Alison.
   - Jakoś już przestało mnie obchodzić twoje zdanie, wiesz siostra? - sprzeciwił się Isaac i zmierzył siostrę wzrokiem. - Posłuchaj Marc - spojrzał na piłkarza. - Bruno jest chory i potrzebuje krwi. Musimy tylko sprawdzić czy twoja krew się nada. - mówił i wtedy z dyżurki wyszła pielęgniarka, a Alison od razu zerwała się na równe nogi.
   - Wiadomo już coś? - zapytała z nadzieją.
   - Tak jak powiedział lekarz, proszę czekać - odburknęła. - Chyba, że znajdziecie kogoś z tą grupą krwi.
   - Ja chcę jeszcze spróbować - wypalił nagle Marc.
   - A pan jest kim dla chłopca?
   - Ojcem - odpowiedział pewnie obrońca.
   - No to gdzie się pan podziewał? - zawołała. - Proszę za mną - machnęła ręką, a chłopak ruszył za nią. Alison usiadła z powrotem na swoim miejscu i schowała twarz w dłoniach. Cisza. Czekali. Po kilku minutach piłkarz do nich wrócił, przytrzymując wacik przy zgięciu łokcia, gdzie przed chwilą pobrano mu krew.
   - Trzeba czekać - mruknął chłopak i ponownie spojrzał na swoją byłą dziewczynę. - Dlaczego od razu nie zadzwoniłaś? 
   - I co? Miało być: cześć Marc, dzwonię żeby ci powiedzieć, że mój syn jest w szpitalu? - zakpiła. 
   - Nasz syn, Alison - odpowiedział, nie spuszczając z niej wzroku. Wtedy z tym barmanem jej nie wierzył, ale teraz jakiś wewnętrzny głos mówił mu, że naprawdę to jest jego syn. Dziewczyna już miała coś odpowiedzieć, kiedy jej matka uniosła dłoń, przerywając jej. 
   - Moglibyście się teraz wstrzymać? Najważniejsze jest zdrowie Bruno. Kłótnie pozostawcie sobie na później, dobrze? - zmierzyła dwójkę wzrokiem. Nikt już się nie odezwał. Czekali w spokoju na wyniki z laboratorium. W pewnym momencie starsza kobieta dostała telefon ze swojego biura,
pomimo późnej pory, była tam pilnie wzywana, więc zostali na korytarzu we czwórkę.
  Pielęgniarki ciągle chodziły w te i wewte, ale żadna nic nie mówiła o wynikach badania krwi. Ciągłe czekanie stawało się uciążliwe. Marc w pewnym momencie zaczął chodzić po korytarzu. Szczerze? Zżerały go nerwy. Dlaczego? Ciągle myślał o malcu, żeby tylko wszystko było z nim w porządku. 
   - Mógłbyś przestać? - zapytała cicho, ale i kąśliwie Ali, widząc jak piłkarz ciągle przed nią przechodzi. 
   - O co ci chodzi? - zdziwił się obrońca, przystając i patrząc na nią. 
   - Czy mógłbyś przestać tak chodzić? 
   - Najwyraźniej tylko tobie to przeszkadza - mruknął pod nosem. - Jak się denerwuję to nie potrafię siedzieć w miejscu - dodał. 
   - Nie masz czym się denerwować - warknęła. 
   - Naprawdę jest ci trudno zrozumieć, że zależy mi na małym? - przymrużył powieki. 
   - Tak nagle? - prychnęła. 
   - Przestańcie - powiedział spokojnie Sergi. 
   - Bo gdybyś mi powiedziała o tym od początku, to byłoby inaczej! - uniósł głos Bartra. 
   - Byłoby inaczej gdybyś mi wtedy uwierzył! - zawołała i stanęła tuż przed chłopakiem, patrząc na niego z gniewem, ale zarazem i z bólem. - Gdyby nie to, że wysnułeś sobie wtedy swoje historyjki, miałbyś syna od początku! - krzyczała. 
   - Oboje się uspokójcie! Chcecie sobie skakać do gardeł to na zewnątrz i najlepiej gdy z Bruno będzie wszystko w porządku! - obok nich pojawił się Isaac, który w tym momencie myślał najtrzeźwiej z nich wszystkich.
   - Co tutaj się dzieje? - z sali wyłonił się zdenerwowany pan Marquez. - Musicie tak krzyczeć? Obudziliście chłopców na sali. - mruknął i spojrzał na swoją córkę oraz piłkarza. - W końcu ktoś pomyślał i cię tu chłopcze sprowadził - zauważył. 
   - Tato... - westchnęła Ali. - Lepiej do niego wejdę - dodała i wyminęła Marca.
   - Mogę? - zaczął niepewnie Marc, a Alison zmierzyła go wzrokiem. 
   - Nie, nie możesz - warknęła. - Nie wiem co tu właściwie jeszcze robisz! - syknęła. 
   - A mogłabyś już odpuścić? - zapytał poirytowany obrońca. Ali już miała wchodzić do sali, w której był jej synek, kiedy z dyżurki wyłoniła się ta sama pielęgniarka, która pierwszy raz pobierała krew obrońcy. 
   - Mam dobre wieści. Wyniki są pozytywne. - powiedziała, trzymając w ręce jakąś kartkę. Wtedy wszyscy poczuli swojego rodzaju ulgę. - Może pan oddać krew dla syna - spojrzała na Marca. - Zapraszam, musimy to zrobić jak najszybciej. - machnęła ręką na dwudziestodwuletniego piłkarza, a ten bez zastanowienia ruszył za nią, po drodze rzucając spojrzenie matce jego synka. Teraz musiało być dobrze. Nie mogłoby być już inaczej. 

***
Nie wiem czemu, ale przynajmniej jak na razie Alison nie jest moją ulubienicą. To się ziemi, obiecuję :)
Rozdział na specjalnie życzenie Nataleczki, która już się o niego upominała! ♥

niedziela, 8 grudnia 2013

cuatro: dime que te pasó

    Mieli się dziś spotkać w małym gronie, bo akurat każdy z nich zjechał do Barcelony po swoich wakacjach. Męskie spotkanie - on, jego bliźniak, Sergi, i Cristian. Właśnie wrócił ze sklepu, bo musiał uzupełnić puste miejsca w lodówce i szafkach, a w mieszkaniu, rozłożony na kanapie już leżał sobie jego brat, który miał swoje klucze do mieszkania Marca. Bawił się pilotem, przerzucając kanały telewizyjne.
   - Siema - odezwał się obrońca i postawił siatki na wysepce.
   - No cześć, kupiłeś coś dobrego? - zaciekawił się bliźniak.
   - Już byś chciał żebym kupował coś dobrego... - przewrócił oczami. - Ciągle siedzisz w moim mieszkaniu, a ja się dziwię dlaczego tak nagle i szybko pustoszeją szafki - pokręcił głową i nasypał karmy do plastikowej miski, leżącej przy wyjściu na niewielki taras. Po chwili przy niej pojawiła się suczka buldoga, którą Bartra pogłaskał po głowie, po czym usiadł obok Erica.
   - Mniejsza z tym, kiedy Tello z Roberto przyjdą? - zainteresował się chłopak, zaraz po tym usłyszeli krótkie pukanie. Nikt nie czekał na odpowiedź, Tello po prostu wpakował się do mieszkania swojego przyjaciela, a za nim wszedł ich o rok młodszy kolega.
   - Co świętujemy? - zaśmiał się obrońca, widząc zapas, który ze sobą przynieśli.
   - Mamy bardzo poważny powód! - wyszczerzył się Cristian.
   - Oo, jaki?! - zerwał się Eric i spojrzał zaciekawiony na napastnika Barcelony.
   - Ej, no wszystko po kolei - odparł zadowolony Cristian i wyjął butelki z piwem na blat.
   - Ty coś wiesz? - Marc zapytał Sergiego.
   - Ja? Ja nic nie wiem. Wyciągnął mnie tylko do sklepu - zaśmiał się pomocnik, wskazując na Tello. Minęła chwila, kiedy przesypali czipsy do dużej, plastikowej miski, rozsiedli się z piwem i ustawili sobie na stoliku do tego orzeszki i słone paluszki. Włączyli konsolę i oczywiście zaczęli grać w Fifę. Cristian z Sergim Arsenalem na Marca i Erica, którzy obrali sobie Chelsea. Przy każdym takim spotkaniu zmieniali sobie ligi, którymi grali. Dziś padło na angielską. Grali już chwilę, kiedy Marc przypomniał sobie o tym ważnym powodzie i spojrzał na przyjaciela, który siedział obok niego na kanapie.
   - Ej, Cris. Co to za okazja, co?
   - A no właśnie - zaśmiał się pod nosem i zastopował całą grę. Spojrzał na trójkę towarzyszy. - Lorena jest w ciąży. Właśnie się o tym dowiedzieliśmy, to dopiero początek.
   - Stary, to świetnie! - Marc dorwał go pierwszy, mocno przytulając i klepiąc go po ramieniu. Po chwili się odsunął się, by oddać pole dwóm pozostałym kumplom, by pogratulowali napastnikowi. Rozumiał to, że Cristian się cieszy, że jego narzeczona jest w ciąży, że będą rodzicami. On też już był, ale dowiedział się o tym już trzy lata po!
   - No będę ojcem - przeżywał napastnik.
   - Ja już jestem - mruknął cicho Marc, a oczy jego brata i Tello zostały skierowane na obrońce, jedynie Sergi spuścił wzrok.
   - Jak to, już jesteś? - Eric uniósł brew, patrząc dziwnie na swojego bliźniaka. - I ja nic nie wiem o tym?!
   - Bo sam się niedawno dowiedział - westchnął Sergi i upił łyk swojego piwa. 
   - Marc, jak to? - drążył napastnik. 
   - Pamiętacie Alison? - zapytał obrońca, a wtedy Cris skinął głową, a drugi zrobił zamyśloną minę. 
   - Tą od tego barmana, tak? - wypalił Eric. 
   - Ej, Bartra, uważaj sobie! - Sergi zmierzył go wzrokiem. - "Ta od barmana" to moja kuzynka! 
   - Serio? - zdziwił się. - I wiedziałeś o wszystkim? - ciągnął. 
   - Uspokójcie się! - krzyknął Marc. - Ali to kuzynka Roberto, który wiedział o wszystkim, ale ją krył. Spotkaliśmy ją na campusie i ja dowiedziałem się, że mam już trzyletniego syna. Ma na imię Bruno, ale ona nie chce żebym go poznał - skończył przyciszonym głosem, a Cristian i Eric nadal patrzyli na niego z niedowierzaniem. 

  Minęło kilka dni odkąd wróciła z campusu, gdzie spotkała Marca. Rozmawiała z rodzicami i bratem na temat tego, że Bartra wie o Bruno. Matka była przeciwna temu, żeby młody piłkarz poznał się z chłopcem, ojciec wręcz przeciwnie, bo stwierdził, że mały powinien poznać się z nim, a Isaac był neutralny... Powiedział, że zaakceptuje każdą decyzję swojej młodszej siostry. I jak miała coś zadecydować? Miała mętlik w głowie... Z jednej strony obiecała sobie, że Bartra nie dowie się o małym, a z drugiej... Coraz częściej myślała o tym co będzie jeżeli syn zapyta ją o swojego ojca... Co mu odpowie? Jego koledzy z placu zabaw i żłobka mieli ojców, on miał tylko zawsze dziadka i wujków, Isaaca i Sergiego.
  Ostatnio zauważyła coś dziwnego. Bruno chodził w dzień zmęczony i wcześnie zasypiał, do tego był coraz bledszy i nie miał apetytu. Jednego popołudnia, gdy Ali była z nim sama w domu, chłopiec dostał wysokiej gorączki. Jej rodzice byli w innym mieście u rodziny, a brat pożyczył jej samochód do pracy, bo jego stał od dwóch dni u mechanika. Spanikowała, martwiła się, że coś poważnego dzieje się z malcem. Już miała dzwonić po karetkę, kiedy usłyszała dzwonek do drzwi. Zbiegła szybko na dół i je otwarła. W progu zastała uśmiechniętego Roberto.
   - Dzięki Bogu! - westchnęła. - Jesteś samochodem, prawda? - zapytała szybko, a ten skinął głową. Zaczęła mu wszystko tłumaczyć, a ten bez gadania zgodził się jechać na pogotowie z Bruno. Alison zabrała wszystkie potrzebne rzeczy i przebrała synka. Wsiedli do samochodu i odjechali. 

  Była załamana, gdy z pogotowia odesłali ich do szpitala z jakimiś wynikami badań Bruno, które przestudiowała po drodze z góry na dół, ale i tak nic z tego nie wiedziała. Nie powiedzieli jej nic, prócz tego, że mają się zgłosić z tymi wynikami do szpitala. Tam od razu zajęli się chłopcem. Kolejne badania, a czekając na ich wyniki, lekarz powiedział, że chłopiec i tak zostanie na razie na obserwacji w szpitalu i by pojechać do domu po jego rzeczy. Wtedy pojawił się tam Isaac, przyjechał prosto po pracy. 
   - Nie możesz teraz prowadzić, bo jeszcze stanie się kolejne nieszczęście - zauważył Isaac i oparł dłonie na oparciu łóżka przy samym oknie, na którym leżał spokojnie Bruno. 
   - Po prostu zostańcie tu z nim, a ja pojadę po rzeczy do domu - westchnęła dziewczyna. 
   - Nie ma mowy. Isaac ma rację - Sergi spojrzał na kuzynkę. - Jeden z nas zostanie, a drugi pojedzie z tobą. 
   - To ja zostanę, a wy jedźcie - Marquez skinął głową. Zgodziła się. Ucałowała synka w główkę i pogłaskała po policzku. 
   - Mamusia za niedługo wróci - szepnęła i wyszła razem z Sergim. W ciszy dotarli na parking i wsiedli do samochodu. Dopiero w połowie drogi, pierwszy odezwał się piłkarz. 
   - Chciałem do was wpaść i porozmawiać z tobą o pewnej sprawie, ale zrezygnowałem, gdy okazało się, że Bruno jest chory i nie masz teraz głowy, ale jednak, jeżeli zostaje w szpitalu to chyba Marc powinien o tym wiedzieć... - spojrzał na nią kątem oka.
   - Sergi, nie - pokręciła głową. - Ja już postanowiłam. To był przypadek, że wtedy na campusie on się dowiedział o Bruno!
   - Tylko, że odkąd on o tym wie, o niczym innym nie myśli - przewrócił oczami. 
   - Nie obchodzi mnie on teraz! To, że mały jest w szpitalu to nie znaczy, że mam zaraz lecieć do Bartry i mu wszytko mówić! - krzyczała. - A poza tym, to na pewno jakiś niegroźny wirus i zaraz go wypiszą i będzie po sprawie. Koniec tematu, dobrze Sergi? - spojrzała pytająco. 
   - Dobrze - mruknął chłopak i zmienił bieg. Jego kuzynka była zawsze uparta, ale miała to po swojej mamie i z resztą po swojej chrzestnej też, czyli matce Roberto. Wiedział, że trzeba było w pewnym momencie odpuścić, bo to nie prowadziło donikąd.
  Z powrotem w szpitalu byli już pół godziny później. Na korytarzu panowała cisza, bo było już późno. Przeszła z kuzynem w ciszy i weszli do sali, gdzie miał być Bruno i Isaac. Przywitali się z panią i jej  czteroletnim synkiem, którzy zajmowali drugie łóżko na sali i podeszli do końca sali. Bruno spał, a Isaac siedział na krześle, grając w chińczyka z systemem swojej komórki. 
   - Był już lekarz? - szepnęła szatynka, a jej brat schował telefon i pokręcił głową. Wtedy jak na zawołanie do sali wszedł mężczyzna w białym kitlu, który przyjmował tu Bruno. 
   - Mogę panią na chwilę prosić? - spojrzał na Alison, a ta zostawiła swoją torebkę i wyszła na korytarz za lekarzem.
   - Tak? Co z moim synem? - zapytała, gdy stanęli niedaleko dyżurki pielęgniarek. - Kiedy będę mogła zabrać Bruno do domu? - zapytała nerwowo.
   -  Pani Marquez, nie mam dobrych wieści - pokręcił głową. - Chłopiec będzie musiał na trochę zostać u nas. 
   - Ale panie doktorze, co mu jest? - spojrzała na niego błagalnie. Przecież jej syn nie mógł być chory na nic poważnego, prawda? Nie mógł...

***
Dawno tu nic nie było, ale w końcu dodaję! :)
Marc przyznał się koledze i bratu, że ma syna, a w Reus... No właśnie! Co się dzieje w Reus? 
Wspomnienia z obozu: