niedziela, 27 lipca 2014

epilog: mi tesoro

  Miał to w nosie, że chłopaki powstrzymywali go przed wsiadaniem za kierownice, bo wczoraj nieźle się spił i na pewno to z niego jeszcze nie wywietrzało. Jechał szybko, za szybko... Przejechał dwa razy na czerwonym świetle, a później o mało co nie zderzył się z innym samochodem. Miał pieprzone szczęście, że dojechał pod swój dom cały i zdrowy. Wjeżdżał do podziemnego parkingu, skręcił w alejkę, gdzie ma swoje miejsce parkingowe, gdy przed nim wyrósł samochód Alison z nią za kierownicą i Bruno z tyłu w foteliku. Zajechał jej drogę, by nie mogła wyjechać. Zgasił silnik i wysiadł z samochodu. Informacja o tym, że Alison chce wyjechać - podziałała na niego jak kubeł zimnej wody. Przecież ona z ich synkiem stali się dla niego wszystkim!
Podszedł do drzwi kierowcy. Po twarzy i minie Alison wywnioskował, że dziewczyna była zaskoczona jego obecnością tutaj w tym czasie. Stał tak dopóki nie wysiadła z auta.
   - Marc, odjedź samochodem, ponieważ chcę wyjechać - powiedziała.
   - Nie - pokręcił głową. - Alison, przepraszam. Jestem ostatnim kretynem i dupkiem, ale błagam cię, nie wyjeżdżaj - mówił na jednym tchu. - Daj mi jeszcze jedną szansę, a obiecuję, że jej nie zmarnuję. Po prostu znów mi odbiło, bo jestem zazdrosny o ciebie, bo cię kocham!
   - Zostanę i co? Za miesiąc znów powiesz, że cię z kimś zdradzam? Wcześniej przypadkowy barman, teraz Eric, a kto później? Może Cristian albo listonosz? - znów łamał się jej głos. - Zrozum, że ja też cię kocham, ale to po prostu jest zabawne i męczące.
   - Nie! Obiecuję! Chcę być z tobą, Alison. Chcę byście zostali! - ciągnął, a gdy przestał nabrał powietrze w płuca i przyklęknął na jedno kolano. - Nie mam pierścionka, ale całym sobą jestem pewny, że chcę to właśnie zrobić. Alison, wyjdź za mnie - powiedział, a ona wstrzymała oddech. - Nie mówię, że teraz, ale kiedyś, gdy będziemy oboje na to gotowi. Nie chcę byśmy się rozstali przez moją głupotę. Wiem, że cierpisz jedynie przeze mnie, bo mnie też to boli. Po prostu mi teraz powiedz czy mam odjechać w tym momencie i dać ci odejść czy mi wybaczysz - mówił to, a ona zauważyła łzę w jego oku. Miała to samo, nie potrafiła już powstrzymać łez. Popłynęli po jej policzkach.
   - Marc, wstań - szepnęła, patrząc na niego. - Proszę cię, wstań - powtórzyła, a on po woli się poniósł, patrząc na nią wzrokiem zbitego szczeniaka. - Już wtedy powiedziałam sobie, że nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, ale nadal cię kochałam. Tak samo jest teraz - spojrzała mu w oczy. - Ja też nie potrafię cię zostawić, choć niektóre rzeczy wprost mi mówią, że tak powinnam zrobić.
   - Rozumiem - pokiwał głową i zrobił krok do tyłu.
   - Poczekaj... - zawołała za nim. - Powinnam tak zrobić, ale nie chcę, Marc. Nie wiem czy będę później żałować mojej decyzji czy też nie, ale zaraz po Bruno, moim ojcu i bracie w kwestii najważniejszych dla mnie mężczyzn jesteś ty - zaśmiała się cicho. Marcowi nie trzeba było dwa razy tego powtarzać. Od razu na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech i mocno przytulił Alison.
   - Mamo! Tato! - usłyszeli zniecierpliwiony głos Bruno z samochodu. Bartra od razu odskoczył do tylnego siedzenia i uwolnił chłopca z fotelika, po czym razem z nim mocno przytulił jego matkę. - Dlaczego płaczecie? Ja też muszę? - zapytał mały.
   - To ze szczęścia, skarbie - uśmiechnęła się kobieta i ucałowała małego w czoło, po czym musnęła delikatnie nosem czubek nosa jego ojca. - Kocham was - szepnęła.

***
Po tylu komentarzach, miałam ochotę namieszać, ale po ponownym przeczytaniu tego epilogu, stwierdziłam, że jest za piękny by go zmieniać - nowość, zachowałam się nieskromnie! Ale to oznacza, że mi samej się podoba! 
Oczywiście byłam bardzo przywiązana do tego opowiadania, ale wszystko ma swój koniec :) 
Zostawiłam to tak, by każdy na własną rękę mógł sobie wyobrazić jak będzie wyglądać w przyszłości życie Alison i Marca. 
Tak jak było powiedziane od początku - Ania, Nataleczka - to opowiadanie było dla Was, bo było z Marciem ;**
A jeszcze dziś, prawdopodobnie wieczorem, ruszę z czymś nowym - <klik> Zapraszam!