wtorek, 18 lutego 2014

nueve: perdon

   - A teraz dzielny pacjent niech otworzy buzię i powie "aaaa" - pokierował lekarz do malca. Obaj siedzieli obok siebie na kozetce. Mężczyzna zaświecił małą lampkę i przy pomocy patyczka obejrzał gardło Bruna. - Pięknie, a teraz nagroda. Prawa czy lewa? - lekarz wyciągnął obie dłonie przed siebie, wcześniej zabierając coś z kieszeni fartucha, by chłopiec mógł wybrać. Alison siedziała na krzesełku obok lekarskiego biurka i obserwowała synka z lekkim uśmiechem, gdy ten nie mógł się zdecydować, na którą dłoń wskazać.
   - Ta! - zawołał, wskazując na prawą. Lekarz wtedy otworzył dłoń i wręczył małemu lizak. Bruno szeroko się uśmiechnął i spojrzał na Alison i po chwili na Marca, który stał za szatynką, podpierając się ściany. - A co było w drugiej? - zapytał zaciekawiony chłopiec, znów przenosząc wzrok na doktora.
   - Bruno! - upomniała go matka.
   - Nie, w porządku - zareagował lekarz. - Druga nagroda - uśmiechnął się do niego i wręczył mu drugiego lizaka. Wstając, rozmierzwił jego czuprynkę i usiadł przy swoim biurku, zaczynając coś pisać po karcie pacjenta. Bruno podbiegł do Ali, która zaczęła ubierać mu jego bluzę.
   - Otworzysz? - zapytał, podając matce lizaka. Alison rozpakowała go z papierka i podała Bruno, który od razu wpakował go sobie do buzi, po czym podreptał do Marca, naśladując sposób w jaki piłkarz podpiera ścianę. Wszyscy na ten widok się uśmiechnęli. Bruno był naprawdę kochanym i pociesznym dzieckiem.
   - Po nim żadnej oznaki choroby nie widać, a to bardzo dobry znak - zaśmiał się lekarz. - Wszystko idzie w dobrym kierunku, ale musicie nadal trzymać mu jego dietę i podawać witaminy - spojrzał na oboje. - Zaraz wam tu wszystko rozpisze i jeszcze dołączę receptę - mówił mężczyzna. Po kilku chwilach lekarz podał już kilka kartek papieru Alison, a Marc wtedy zabrał na ręce syna. - Proszę jeszcze zarejestrować się na przyszły tydzień. Przynajmniej na początku zalecam cotygodniowe kontrole. Wtedy będziemy wiedzieć czy wszystko idzie tak jak powinno - mówił.
   - Dziękujemy. Czyli mógłbym teraz zabrać syna na dobre lody? - zapytał Marc, a chłopcu aż zaświeciły się oczy.
   - Teraz tak - odparł lekarz i na pożegnanie uścisnął dłonie obojga rodziców i pomachał do malca.
Na parkingu Marc wsadził chłopca na tylne siedzenie samochodu do jego fotelika i dokładnie przypiął go pasami, po czym sam wsiadł na miejsce kierowcy. Alison wtedy zajęła miejsce pasażera z przodu.
   - Więc już teraz mogę was porwać? - zaśmiał się najpierw odwracając się do syna, a później patrząc na Ali.
   - Dajemy się porwać Marcowi? - zapytała uśmiechnięta dziewczyna, spoglądając na synka. Bruno energicznie pokiwał głową. Marc odpalił silnik i ruszyli.
  Niedługo potem szli we trójkę alejką w parku, konsumując swoje lody.
   - Mamo, mogę na plac zabaw? - wskazał na ogrodzony ogród ze zjeżdżalniami i dużą piaskownicą.
   - No dobrze, ale najpierw skończ jeść loda - odpowiedziała mu Alison. Wtedy chłopiec stanął przed nimi, wyciągnął rączkę przed siebie, by tamci nie ruszali się z miejsca. Szybko skończył pałaszować rożka i z całą buźką umazaną czekoladowym deserem zapytał czy może teraz iść się pobawić. Alison się zaśmiała i przykucnęła przy nim, wyciągając z torebki chusteczki higieniczne. 
   - Brudas chce iść się bawić? - otworzyła paczuszkę, wyjęła jedną i wytarła buzię synkowi. - Teraz możesz. Tylko uważaj na siebie - zawołała za nim, patrząc na Bruno jak biegnie na plac.
   - Siadamy? - zaproponował Marc, wskazując na ławeczkę nieopodal.
   - Jasne - skinęła głową i tam ruszyli. Usiedli. Zapadła pomiędzy nimi głucha cisza.
   - Alison? - zaczął niepewnie po kilku minutach.
   - Tak? - spojrzała na niego.
   - Wiesz... Bo ja chciałbym cię przeprosić - powiedział i przełknął ślinę. Chyba sam nie wierzył w to, że w końcu to z siebie wydusił.  - Chciałbym cię przeprosić za to, że wtedy ci nie uwierzyłem, nazywałem... - zaciął się i skrzywił. Po raz kolejny nie mógł tak o niej powiedzieć. - Teraz tego żałuję - dodał, a te spuściła wzrok. - Alison.. Coś się...
   - Nie - zamachała od razu ręką. - Po prostu nie myślałam, że to usłyszę - mruknęła, marszcząc czoło.
   - I chyba ci się nie dziwię - podrapał się po głowie. - Po prostu chcę żeby pomiędzy nami było wszystko jasne. To co się wydarzyło...
   - Nie rozdrapujmy już starych ran, Marc - pokręciła głową. - Czasu już nie cofniesz. Teraz wiem, że nie żałuję tego, że z tobą byłam, bo mam najwspanialszego syna na świecie. - teraz przeniosła wzrok na bawiącego się nieopodal trzylatka. Usłyszała przeprosiny od Bartry. Ona w tym momencie też powinna coś dołożyć od siebie. Zrozumiała, że chłopak jest teraz inny. Widzi, że zależy mu na Bruno. - I ja też powinnam cię przeprosić - spojrzała na swojego dawnego chłopaka. - Za to, że tak na ciebie naskakiwałam na obozie czy w szpitalu. Przepraszam, Marc.
   - W porządku - uśmiechnął się lekko. - W sumie to chyba sam bym tak zareagował. Zapamiętałaś mnie jako kawał dupka - zaśmiał się.
   - Dużo się nie pomyliłeś - pokazała mu język.
   - Więc zgoda? - wyciągnął do niej dłoń.
   - Zgoda - pokiwała głową i ją uścisnęła.
   - I jeszcze jedno... - przymrużył powieki, bo nie wiedział jak Ali na to zareaguje. - Dziś, o tej porze już będą spore korki. Nie wolałabyś wrócić do Reus jutro przed południem? - taka była prawda. W godzinach popołudniowych były straszne korki, a z drugiej strony ciężko było mu już rozstawać się z
 małym. Ona zaś całkiem dobrze wyczuła jego intencje. Pomimo tego, że zapamiętała go jako dupka i chama, miał jeszcze inne wartości - był opiekuńczy i troskliwy.
   - Chyba masz rację. Dużej różnicy nie będzie jeżeli wyjedziemy jutro rano - pokiwała głową, co poskutkowało szerokim uśmiechem Bartry. Był on zaraźliwy, więc i ona uniosła kąciki ust ku górze.

   Opierała się o wysepkę od strony kuchni, obgryzając duże, zielone jabłko oraz obserwując Marca i Bruno, którzy przekomarzali Ninę, chowając jej ulubioną zabawkę. Było to przekomiczne. Zaczynała lubić ten widok. Ojciec z synem, razem. Czasem się zastanawiała co byłoby gdyby ten barman wtedy do niej nie zagadał. Jak wtedy młodziutki Bartra zareagowałby na ciąże? Czy nadal byłoby pomiędzy nimi tak słodko jak było na początku?
  W pewnym momencie Nina już chyba miała dosyć tego, że jej pan robi jej z malcem na złość, bo ułożyła się na dywanie, chowając głowę w łapki i skamląc. Widać było, że Bruno zrobiło się żal suni, bo jakby to było gdyby ktoś jemu zabierał ulubiony samochodzik lub przytulankę? Zabrał maleńką maskotkę, podobiznę szczurka, usiadł obok buldoga i położył go przed Niną. Ta od razu się zerwała, zabrała w pyszczek zabawkę i uciekła pod kanapę, chowając siebie i szczurka przed niedobrym panem. Później na żarty Marc nazwał syna małym zdrajcą, bo oddał Ninie szczurka. Wtedy zaczęli się przekomarzać, oczywiście na żarty. Bartra zagroził, że załaskocze chłopca na śmierć. I faktycznie, dorwał Bruno i zaczął go łaskotać, a ten zachodził się ze śmiechu. Najzabawniejsze było to, że gdy ten przestawał go łaskotać, pytał syna czy ma już dosyć, a trzylatek hardo odpowiadał, że nie. I taka zabawa w kółko. W końcu oboje opadli na kanapę, ciężko oddychając, patrząc na siebie i śmiejąc się. Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi.
   - Otworzę - zakomunikowała szatynka, wyrzucając ogryzek do kosza. Udała się w kierunku małego holu. Otworzyła drzwi i zobaczyła niewysoką dziewczynę o jasnorudych włosach. Od razu pomyślała, że to musi być jakaś znajoma Marca i już miała go wołać, kiedy dziewczyna odezwała się pierwsza.
   - Hej, nazywam się Lydia Cortez i właśnie się wprowadziłam - wskazała na drzwi za sobą, mieszkanie, które znajdowało się naprzeciwko mieszkania Bartry. - I tak pomyślałam, że poznam sąsiadów - uśmiechnęła się do Alison.
   - Ja jestem... - już miała podać jej rękę, kiedy zaśmiała się cicho. - Nie przez próg - skarciła samą siebie. - Proszę, wejdź - wskazała. Obie jeszcze raz się zaśmiały i ruda weszła do środka. - Alison Marquez - teraz podała rękę, którą tamta uścisnęła.
 Obie weszły dalej do mieszkania. Nowa sąsiadka poznała tam Bruno, który bez względu na nic, nawoływał smutno Ninę by do niego wyszła oraz Marca, gospodarza mieszkania.
Dziewczyny usiadły w dużym pokoju, łapiąc wspólny język. Nie zauważyły, że minęła godzina. Okazało się, że studiują na tym samym kierunku, ale inne roczniki. Lydia była w tym samym wieku co Sergi. 
 W pewnym momencie Marc zakomunikował, że pójdzie wyprowadzić Ninę na zewnątrz, ponieważ zbliżał się już wieczór. Gdy Bruno o tym usłyszał, od razu zawołał, że też chce iść. Alison spojrzała wtedy na Marca, a ten pokiwał głową. 
   - Ale masz być grzeczny, jasne? - pokiwała palcem na synka, a ten od razu przytaknął. Pobiegł do korytarza po swoje buty, by Alison mogła mu je ubrać. Wtedy Bartra ubrał też swoje i zabrał smycz. Wyszli z mieszkania. 
   - Jesteście tacy młodzi, a macie tak wspaniałego synka - uśmiechnęła się Lydia. 
   - Masz rację - szatynka pokiwała głową. - Różnie to w życiu bywa. 
   - I muszę też przyznać, że pasujecie do siebie. Fajnie razem wyglądacie! 
   - Emmm... - Alison była zakłopotana. - Nie jesteśmy razem - wytłumaczyła. - Bruno to nasz syn, ale nie. Nie jestem z Marciem. 
   - Przepraszam - mruknęła. - Widziałam jak na ciebie patrzy i pomyślałam... Z resztą zapomnij - machnęła ręką.
   - Nic się nie stało. Jutro wracam z małym do Reus, ale w przyszłym tygodniu też tu będziemy - pokiwała głową. 
   - Jeżeli miałabyś ochotę napić się wtedy kawy, to wiesz gdzie mnie znaleźć - zaproponowała.
   - Jestem za - pokiwała głową z uśmiechem. 

 ***
Coppernicana dodaje długo wyczekiwany rozdział i od razu ucieka w książki, żeby wyrobić się przed 20:45! Vamos Barca!