- A teraz dzielny pacjent
niech otworzy buzię i powie "aaaa" - pokierował lekarz do
malca. Obaj siedzieli obok siebie na kozetce. Mężczyzna zaświecił
małą lampkę i przy pomocy patyczka obejrzał gardło Bruna. -
Pięknie, a teraz nagroda. Prawa czy lewa? - lekarz wyciągnął obie
dłonie przed siebie, wcześniej zabierając coś z kieszeni
fartucha, by chłopiec mógł wybrać. Alison siedziała na krzesełku
obok lekarskiego biurka i obserwowała synka z lekkim uśmiechem, gdy
ten nie mógł się zdecydować, na którą dłoń wskazać.
- Ta! - zawołał,
wskazując na prawą. Lekarz wtedy otworzył dłoń i wręczył
małemu lizak. Bruno szeroko się uśmiechnął i spojrzał na Alison
i po chwili na Marca, który stał za szatynką, podpierając się
ściany. - A co było w drugiej? - zapytał zaciekawiony chłopiec,
znów przenosząc wzrok na doktora.
- Bruno! - upomniała go
matka.
- Nie, w porządku -
zareagował lekarz. - Druga nagroda - uśmiechnął się do niego i
wręczył mu drugiego lizaka. Wstając, rozmierzwił jego czuprynkę
i usiadł przy swoim biurku, zaczynając coś pisać po karcie
pacjenta. Bruno podbiegł do Ali, która zaczęła ubierać mu jego
bluzę.
- Otworzysz? - zapytał,
podając matce lizaka. Alison rozpakowała go z papierka i podała
Bruno, który od razu wpakował go sobie do buzi, po czym podreptał
do Marca, naśladując sposób w jaki piłkarz podpiera ścianę.
Wszyscy na ten widok się uśmiechnęli. Bruno był naprawdę
kochanym i pociesznym dzieckiem.
- Po nim żadnej oznaki
choroby nie widać, a to bardzo dobry znak - zaśmiał się lekarz. -
Wszystko idzie w dobrym kierunku, ale musicie nadal trzymać mu jego
dietę i podawać witaminy - spojrzał na oboje. - Zaraz wam tu
wszystko rozpisze i jeszcze dołączę receptę - mówił mężczyzna.
Po kilku chwilach lekarz podał już kilka kartek papieru Alison, a
Marc wtedy zabrał na ręce syna. - Proszę jeszcze zarejestrować
się na przyszły tydzień. Przynajmniej na początku zalecam
cotygodniowe kontrole. Wtedy będziemy wiedzieć czy wszystko idzie
tak jak powinno - mówił.
- Dziękujemy. Czyli
mógłbym teraz zabrać syna na dobre lody? - zapytał Marc, a
chłopcu aż zaświeciły się oczy.
- Teraz tak - odparł
lekarz i na pożegnanie uścisnął dłonie obojga rodziców i
pomachał do malca.
Na parkingu Marc wsadził chłopca na
tylne siedzenie samochodu do jego fotelika i dokładnie przypiął go
pasami, po czym sam wsiadł na miejsce kierowcy. Alison wtedy zajęła
miejsce pasażera z przodu.
- Więc już teraz mogę
was porwać? - zaśmiał się najpierw odwracając się do syna, a
później patrząc na Ali.
- Dajemy się porwać
Marcowi? - zapytała uśmiechnięta dziewczyna, spoglądając na
synka. Bruno energicznie pokiwał głową. Marc odpalił silnik i
ruszyli.
Niedługo potem szli we trójkę
alejką w parku, konsumując swoje lody.
- Mamo, mogę na plac
zabaw? - wskazał na ogrodzony ogród ze zjeżdżalniami i dużą
piaskownicą.
- No dobrze, ale najpierw
skończ jeść loda - odpowiedziała mu Alison. Wtedy chłopiec
stanął przed nimi, wyciągnął rączkę przed siebie, by tamci nie
ruszali się z miejsca. Szybko skończył pałaszować rożka i z
całą buźką umazaną czekoladowym deserem zapytał czy może teraz
iść się pobawić. Alison się zaśmiała i przykucnęła przy
nim, wyciągając z torebki chusteczki higieniczne.
- Brudas chce iść się
bawić? - otworzyła paczuszkę, wyjęła jedną i wytarła buzię
synkowi. - Teraz możesz. Tylko uważaj na siebie - zawołała za
nim, patrząc na Bruno jak biegnie na plac.
- Siadamy? - zaproponował
Marc, wskazując na ławeczkę nieopodal.
- Jasne - skinęła głową
i tam ruszyli. Usiedli. Zapadła pomiędzy nimi głucha cisza.
- Alison? - zaczął
niepewnie po kilku minutach.
- Tak? - spojrzała na
niego.
- Wiesz... Bo ja chciałbym
cię przeprosić - powiedział i przełknął ślinę. Chyba sam nie
wierzył w to, że w końcu to z siebie wydusił. - Chciałbym
cię przeprosić za to, że wtedy ci nie uwierzyłem, nazywałem... -
zaciął się i skrzywił. Po raz kolejny nie mógł tak o niej
powiedzieć. - Teraz tego żałuję - dodał, a te spuściła wzrok.
- Alison.. Coś się...
- Nie - zamachała od razu
ręką. - Po prostu nie myślałam, że to usłyszę - mruknęła,
marszcząc czoło.
- I chyba ci się nie
dziwię - podrapał się po głowie. - Po prostu chcę żeby pomiędzy
nami było wszystko jasne. To co się wydarzyło...
- Nie rozdrapujmy już
starych ran, Marc - pokręciła głową. - Czasu już nie cofniesz.
Teraz wiem, że nie żałuję tego, że z tobą byłam, bo mam
najwspanialszego syna na świecie. - teraz przeniosła wzrok na
bawiącego się nieopodal trzylatka. Usłyszała przeprosiny od
Bartry. Ona w tym momencie też powinna coś dołożyć od siebie.
Zrozumiała, że chłopak jest teraz inny. Widzi, że zależy mu na
Bruno. - I ja też powinnam cię przeprosić - spojrzała na swojego
dawnego chłopaka. - Za to, że tak na ciebie naskakiwałam na obozie
czy w szpitalu. Przepraszam, Marc.
- W porządku - uśmiechnął
się lekko. - W sumie to chyba sam bym tak zareagował. Zapamiętałaś
mnie jako kawał dupka - zaśmiał się.
- Dużo się nie pomyliłeś
- pokazała mu język.
- Więc zgoda? - wyciągnął
do niej dłoń.
- Zgoda - pokiwała głową
i ją uścisnęła.
- I jeszcze jedno... -
przymrużył powieki, bo nie wiedział jak Ali na to zareaguje. -
Dziś, o tej porze już będą spore korki. Nie wolałabyś wrócić
do Reus jutro przed południem? - taka była prawda. W godzinach
popołudniowych były straszne korki, a z drugiej strony ciężko
było mu już rozstawać się z
- Chyba masz rację. Dużej
różnicy nie będzie jeżeli wyjedziemy jutro rano - pokiwała
głową, co poskutkowało szerokim uśmiechem Bartry. Był on
zaraźliwy, więc i ona uniosła kąciki ust ku górze.
Opierała się o wysepkę
od strony kuchni, obgryzając duże, zielone jabłko oraz obserwując
Marca i Bruno, którzy przekomarzali Ninę, chowając jej ulubioną
zabawkę. Było to przekomiczne. Zaczynała lubić ten widok. Ojciec
z synem, razem. Czasem się zastanawiała co byłoby gdyby ten barman
wtedy do niej nie zagadał. Jak wtedy młodziutki Bartra zareagowałby
na ciąże? Czy nadal byłoby pomiędzy nimi tak słodko jak było na
początku?
W pewnym momencie Nina już
chyba miała dosyć tego, że jej pan robi jej z malcem na złość,
bo ułożyła się na dywanie, chowając głowę w łapki i skamląc.
Widać było, że Bruno zrobiło się żal suni, bo jakby to było
gdyby ktoś jemu zabierał ulubiony samochodzik lub przytulankę?
Zabrał maleńką maskotkę, podobiznę szczurka, usiadł obok
buldoga i położył go przed Niną. Ta od razu się zerwała,
zabrała w pyszczek zabawkę i uciekła pod kanapę, chowając siebie
i szczurka przed niedobrym panem. Później na żarty Marc nazwał
syna małym zdrajcą, bo oddał Ninie szczurka. Wtedy zaczęli się
przekomarzać, oczywiście na żarty. Bartra zagroził, że
załaskocze chłopca na śmierć. I faktycznie, dorwał Bruno i
zaczął go łaskotać, a ten zachodził się ze śmiechu.
Najzabawniejsze było to, że gdy ten przestawał go łaskotać,
pytał syna czy ma już dosyć, a trzylatek hardo odpowiadał, że
nie. I taka zabawa w kółko. W końcu oboje opadli na kanapę,
ciężko oddychając, patrząc na siebie i śmiejąc się. Wtedy
zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Otworzę -
zakomunikowała szatynka, wyrzucając ogryzek do kosza. Udała się w
kierunku małego holu. Otworzyła drzwi i zobaczyła niewysoką
dziewczynę o jasnorudych włosach. Od razu pomyślała, że to musi
być jakaś znajoma Marca i już miała go wołać, kiedy dziewczyna
odezwała się pierwsza.
- Hej, nazywam się Lydia
Cortez i właśnie się wprowadziłam - wskazała na drzwi za sobą,
mieszkanie, które znajdowało się naprzeciwko mieszkania Bartry. -
I tak pomyślałam, że poznam sąsiadów - uśmiechnęła się do
Alison.
- Ja jestem... - już
miała podać jej rękę, kiedy zaśmiała się cicho. - Nie przez
próg - skarciła samą siebie. - Proszę, wejdź - wskazała. Obie
jeszcze raz się zaśmiały i ruda weszła do środka. - Alison
Marquez - teraz podała rękę, którą tamta uścisnęła.
Obie weszły dalej do mieszkania.
Nowa sąsiadka poznała tam Bruno, który bez względu na nic,
nawoływał smutno Ninę by do niego wyszła oraz Marca, gospodarza
mieszkania.
Dziewczyny usiadły w dużym pokoju,
łapiąc wspólny język. Nie zauważyły, że minęła godzina.
Okazało się, że studiują na tym samym kierunku, ale inne
roczniki. Lydia była w tym samym wieku co Sergi.
W pewnym momencie Marc
zakomunikował, że pójdzie wyprowadzić Ninę na zewnątrz,
ponieważ zbliżał się już wieczór. Gdy Bruno o tym usłyszał,
od razu zawołał, że też chce iść. Alison spojrzała wtedy na
Marca, a ten pokiwał głową.
- Ale masz być grzeczny,
jasne? - pokiwała palcem na synka, a ten od razu przytaknął.
Pobiegł do korytarza po swoje buty, by Alison mogła mu je ubrać.
Wtedy Bartra ubrał też swoje i zabrał smycz. Wyszli z mieszkania.
- Jesteście tacy młodzi,
a macie tak wspaniałego synka - uśmiechnęła się Lydia.
- Masz rację - szatynka
pokiwała głową. - Różnie to w życiu bywa.
- I muszę też przyznać,
że pasujecie do siebie. Fajnie razem wyglądacie!
- Emmm... - Alison była
zakłopotana. - Nie jesteśmy razem - wytłumaczyła. - Bruno to nasz
syn, ale nie. Nie jestem z Marciem.
- Przepraszam - mruknęła.
- Widziałam jak na ciebie patrzy i pomyślałam... Z resztą
zapomnij - machnęła ręką.
- Nic się nie stało.
Jutro wracam z małym do Reus, ale w przyszłym tygodniu też tu
będziemy - pokiwała głową.
- Jeżeli miałabyś
ochotę napić się wtedy kawy, to wiesz gdzie mnie znaleźć -
zaproponowała.
- Jestem za - pokiwała
głową z uśmiechem.
***
Coppernicana dodaje długo wyczekiwany rozdział i od razu ucieka w książki, żeby wyrobić się przed 20:45! Vamos Barca! ♥♥